wtorek, 20 września 2011

M jak magister, M jak McDonald's

Jako dzieci słyszymy: „Nauka to podstawa!”, „Bez szkoły będziesz nikim!” itp. Wierząc w to lub też nie, pokonujemy kolejne stopnie edukacji. Na koniec zdobywamy upragniony tytuł magistra/inżyniera i jesteśmy pewni, że ten otworzy nam drzwi do kariery. Zbyt często jednak z tytułem w ręku w drzwi kariery możemy jedynie walić głową.
Polskie szkolnictwo            Od lat jesteśmy świadkami wielu zmian w polskim szkolnictwie. Zaczęło się od wprowadzenia gimnazjum – sześć lat podstawówki, trzy lata gimnazjum i trzy (zamiast czterech) liceum. Czy pomysł był dobry? Wątpliwe. Gimnazjum nie wniosło niczego dobrego, a jedynie ukradło jeden cenny rok w liceum. Rok w liceum był cenny, gdyż to liceum ma przygotowywać do zdania egzaminu dojrzałości – matury. Nie było wyjścia. Trzeba było zmienić również formę matury. Skoro czasu na przygotowanie jest mniej nowa matura miała nie tyle sprawdzać ogrom obrytej wiedzy, co nauczyć logicznego myślenia i wykorzystania tej wiedzy w problematycznych ćwiczeniach. Forma egzaminu zmieniła się z całkowicie otwartej na częściowo zamkniętą (zadania testowe) i częściowo otwartą. A wszystkim rządzi tajemniczy klucz. Jeżeli nie odpowiesz na pytanie w jeden z trzech możliwych sposobów zawartych w kluczu, to choćby Twoja odpowiedź wcale nie kłóciła się z prawdą – punktów nie ma. Wyszło na to, że na nowej maturze trzeba myśleć schematycznie, a Ci bardziej pomysłowi i inteligentni mogą mieć problem w zdobyciu wysokiego wyniku. No, ale nowa matura miała lepiej przygotować do studiów. Co ze studiami?
            Otóż obecnie nie ma większego problemu aby uzyskać status studenta. W czasie niżu demograficznego  uczelnie wręcz „proszą się” o kandydatów. Oprócz państwowych uczelni, na które ciężej się dostać, mamy masę uczelni prywatnych, których oferta edukacyjna jest równie interesująca. Można by pomyśleć, że jest dobrze - każdy może obecnie skończyć studia i być kimś. Tylko czy faktycznie w dzisiejszych czasach skończenie studiów gwarantuje nam życie na poziomie? Studenci właśnie taką mają nadzieję. Wybierają ciężkie, wymagające kierunki; niejednokrotnie zadają sobie wiele trudu aby przejść przez kolejne etapy i pozaliczać naprawdę trudne egzaminy. Poświęcają na studia zwykle aż 5, cennych lat swojego życia i dodatkowo bardzo często inwestują w to wiele pieniędzy. Po pierwsze - wielu z nich studiuje zaocznie, bądź na prywatnych uczelniach, na których edukacja jest wysoko ceniona. Po drugie – nawet jeśli studiują dziennie, to bardzo często na studia muszą wyjeżdżać z rodzinnego domu do innego miasta, a tam trzeba zapłacić za: mieszkanie, jedzenie, opłaty.
Życie po studiach
            Mając 25 lat młody człowiek ma za sobą 5 lat zmagań z egzaminami, jest biedniejszy o pieniądze zainwestowane w edukacje, ale za to pełen nadziei na lepsze życie. W końcu zdobył tytuł magistra czy inżyniera i ma wiedze. Niestety bardzo często marzenia o lepszym życiu pryskają jak bańka mydlana. Wprawdzie pojawiają się oferty pracy odpowiadające danemu wykształceniu, ale pierwszą i kluczową trudnością jest BRAK DOŚWIADCZENIA. Owszem - na każdych studiach obowiązują praktyki, ale trwają miesiąc, góra dwa i nie są traktowane poważnie przez pracodawcę. A przyszły pracodawca jest bardzo wymagający i najlepiej jakby ubiegający się o pracę miał już pięć lat doświadczenia. No jeżeli nie pięć, to przynajmniej dwa... Nie ta praca, to inna – myśli młody człowiek i szuka dalej. Jednak sytuacja się powtarza i błędne koło się zamyka. Pytanie: gdzie człowiek po studiach ma zdobyć doświadczenie skoro aby się zatrudnić wszędzie go wymagają? Dlaczego firmy nie chcą inwestować w edukacje ludzi młodych, dynamicznych i nieznużonych życiem?
Żenująca rzeczywistość
            A za coś żyć trzeba. Dlatego po nieudanych próbach znalezienia pracy w zawodzie magister/inżynier szuka pracy gdziekolwiek. Po odbyciu kilku rozmów kwalifikacyjnych wreszcie znajduje i zostaje np. doradcą klienta. Pracuje w sklepie odzieżowym i doradza klientowi, w której bluzeczce wygląda najlepiej. Do tego musi uprzejmie obchodzić się z niezadowolonymi zakupoholiczkami  i to za całe 1100 zł netto. Jeśli nie doradca klienta, to np. praca na produkcji. Produkcja frytek i innego fast foodu na wynos. Przy nadmiarze szczęścia tak odpowiedzialnej osobie po studiach powierzy się do opieki dziecko za 6zł/h. Taka sytuacja składa się na niemały absurd. To po co zadawać sobie trud i studiować? Przecież sprzedawać ciuchy, robić hamburgery czy opiekować się dzieckiem można i bez tego…
Problem istnieje i nie można go bagatelizować. Ludzi po studiach - młodych i ambitnych – nie powinno się zniechęcać. Nasuwa się pytanie: kogo winić za taką sytuację? Czy problem zaczyna się już na poziomie gimnazjum, które (jak wiem z własnego doświadczenia) jest stratą czasu, a zabiera nam rok liceum? Czy może to wina nowej matury, która wbrew założonym celom wcale nie wzbogaca naszego myślenia? A może problem istnieje na każdym poziomie edukacji, która za bardzo stawia na wiedzę teoretyczną, pozbawiając nas praktycznych umiejętności? Czyżby szkoła uczyła nas tylko, że „trzeba wiedzieć”, a nie „potrafić zrobić”? A może winne są zakłady pracy, które nie dają szansy na zdobycie doświadczenia zawodowego?
            Co mogą robić młodzi ludzie? Przede wszystkim należy stosować się do maksymy „umiesz liczyć, licz na siebie” i samemu dbać o zdobywanie praktycznych umiejętności. Nie zajmie się tym szkoła, ani uczelnia. Należy być aktywnym i próbować nabywać doświadczenie już w trakcie studiów. Oczywiście będzie to praca non profit, ale czego się nie robi dla późniejszego sukcesu? Jak mówią – „Jeśli chcesz zarabiać nie pracując, musisz najpierw pracować nie zarabiając”.

Żaneta Obrzut
(zaneta.obrzut@wp.pl)
źródło: http://kobieta20.pl/artykuly/m_jak_magister__m_jak_mcdonald_s