środa, 21 listopada 2012

Newsweek 19-25.11.12




Wiem, że to kolejny post tego dnia, ale  muszę wykorzystać odrobinę czasu na pisanie do Was;-)


Tak jak się tego spodziewałam najnowszy Newsweek znowu oferuje sporo ciekawych artykułów.
                 Gorąco polecam zapoznanie się z tekstem Kuby Wojewódzkiego - „Kiedy myślę Polska”. Kontrowersyjny publicysta przedstawia w nim swój pogląd na temat sytuacji polityczno-społecznej naszego kraju. Po Kubie można było spodziewać się ostrych i „smacznych” spostrzeżeń, ale riposta znajdująca się na końcu artykułu stanie się moją favorite – „Z ostatniej Diagnozy Społecznej wynika, że 80 procent Polaków jest zadowolonych ze swojego życia tutaj. No cóż, widocznie pozostałym 20 procentom brakuje pieniędzy na narkotyki.” Kuba sprzedaje nam smutną prawdę na temat naszej mentalności, nie szczędzi słów krytyki. Naprawdę warto przeczytać!
                Kolejnym ciekawym artykułem jest tekst Małgorzaty Święchowicz - „Tu zabija plotka”. To  historia gimnazjalistki z Trąbek Wielkich, która odebrała sobie życie, ponieważ nie uniosła plotek na temat jej romansu z nauczycielem wf-u. Przypadek nie jest nadzwyczaj niespotykany, ale artykuł uświadamia siłę plotki. „- Może zabić, ma taką siłę” – prof. Dionizjusz Czubala, „- Od plotki bardzo trudno się odciąć, w którymś momencie zaczyna żyć własnym życiem”– dr Krystyna Kmiecik-Brana. Warto do tego zajrzeć…
                Bardzo zaciekawił mnie również artykuł zatytułowany „Płeć szarych komórek” autorstwa Olgi Woźniak. Wyjaśnia, na którym etapie naszego życia warunkuje się w nas kwestia płci. Co ciekawe odbywa się to już w życiu prenatalnym!  Dodatkowo autorka wyszczególnia różnice mózgu męskiego i żeńskiego… Wiedzieliście, że naturalną cechą męskich umysłów jest łagodny autyzm? A w naszych (kobiecych) mózgach mamy wrodzoną skłonność do anoreksji? Bardzo ciekawy artykuł!
                Raczej nie chciałam o tym dodawać i zagłębiać się w kwestię smoleńską, ale jeśli ktoś zainteresowany jest kulisami dochodzenia to zdradzę, że Michał Krzymowski i Wojciech Cieśla ujawniają co jest w 70 tomach akt śledztwa smoleńskiego… Odrobiną ironii będzie teraz dodanie: Miłej lektury!;-)
 
Ps. Przypomniało mi się, że dodatkiem do tego numeru Newsweeka jest przewodnik po winach! Powinno być to zachętą dla miłośników tego trunku;-)

Ps2. Pozdrawiam sprzed mojego "centrum dowodzenia" ;-P

Żaneta

Miłość to obietnica, miłość to souvenir



„Każdy powinien pilnie zważać, dokąd ciągnie go serce, po czym wybrać tę drogę i trzymać się jej ze wszystkich sił.”

            Właśnie ten cytat z kolejnej książki jaką chciałabym Wam przedstawić i polecić, zasłużył wg mnie najbardziej na umieszczenie go na wstępie. Dążenie ze wszystkich sił do tego, czego pragniemy, co czujemy i za czym tęsknimy jest w dzisiejszych czasach bardzo trudne. Mimo to nadal ogromnie istotne. Przecież nikt z nas nie chciałby stać kiedyś na progu śmierci i żałować utraconych szans na szczęście….
„Souvenir” to literacki debiut Therese Fowler. Podsunęła mi go przyjaciółka. Pożyczając mi tę książkę powiedziała tylko: „Na pewno będziesz płakać, bo nawet ja na końcu się popłakałam”. „Nawet ja” miało oznaczać, że nie zdarza jej się zbyt często i bez powodu ronić łzy. W naszej relacji to ona zdecydowanie jest Rozum, a ja Serce. Połknęłam tą książkę w mgnieniu oka, przeżywając każdy kolejny rozdział bardziej i bardziej… ale do rzeczy!

            Meg Powell to mieszkająca w Ocala ginekolog- położnik, która - mogłoby się wydawać - ma wszystko. Satysfakcjonująca praca, porządny i zaradny mąż, pozornie grzeczna i obdarzona talentami córka – Savannah. To "wszystko" pozbawione jest jednak najważniejszego – szczęścia.
Kobieta siedemnaście lat temu poślubiła bogatego bankiera Briana Hamiltona, aby pomóc swojej rodzinie. Mężczyzna zgodził się w zamian za jej rękę anulować dług hipoteczny, jakim była obciążona farma jej rodziców. Podejmując ten drastyczny krok Meg rezygnuje ze szczęścia, jakim miało być spędzenie całego życia z jej jedyną i największą miłością Carsonem McKayem – ubogim synem sąsiadów. Ostatnią noc przed ślubem kobieta spędza z ukochanym, raniąc tym dogłębnie siebie i jego.
Próbując zrekompensować sobie brak miłości w małżeństwie, Meg zatraca się w pracy. Klinika i wychowywanie córki to jedyne, co nadaje sens jej życiu. Jednak zaangażowanie w prace zaczynają utrudniać jej niepokojące objawy – krótkotrwały paraliż ręki, a następnie również nogi. Gdy objawy nasilają się, Meg odwiedza neurologa. Diagnoza raz na zawsze zmienia bieg jej życia. Okazuje się, że cierpi na stwardnienie zanikowe boczne – chorobę Lou Gehriga. Będąc absolwentką medycyny Meg doskonale wie, że zanik mięśni prowadzi do nieuchronnej, pozbawionej godności śmierci. Bohaterka tylko początkowo wpada w panikę, którą zastępuje gotowość do działania. Postanawia wykorzystać czas względnej sprawności: chce odbudować zaniedbaną przez pracę relację z dorastającą córką i…. odzyskać utraconą miłość.
            W między czasie autorka książki pozwala poznać nam Carsona McKaya, który jest obecnie wielką gwiazdą rocka. Pomimo tylu lat nigdy nie wyleczył się do końca z dawnej miłości. Jego uczucia obecne są w komponowanych przez niego utworach. Choć bycie rockmanem zapewniło mu luksus, sławę i dostęp do pięknych kobiet – on nigdy nie potrafił się zaangażować. Również teraz, pomimo zbliżającego się ślubu, nie umie w pełni odwzajemnić uczuć młodziutkiej surferki Val.
Nagłe spotkanie Meg i Carsona budzi uśpione uczucia. Kobieta stojąca u progu śmierci nabiera odwagi aby żyć i umierać w zgodzie ze sobą. Próbując zbliżyć się do córki odkrywa jej nastoletnie problemy. Pisze dla niej wzruszający dziennik w celu przekazania jej swej życiowej mądrości. Czy uda jej się wykorzystać pozostały czas i być szczęśliwą…?
            Nie bardzo chciałabym zdradzać Wam więcej, ponieważ odbiorę przyjemność czytania (oczywiście o ile ktoś sięgnie po „Souvenir”). Książkę czyta się lekko a dostarcza ona tylu emocji, skłania do przemyślenia swojego życia, wzrusza. To piękna historia kobiety, która kochała wielką, płomienną miłością, ale musiała z niej zrezygnować – poślubiła innego. Myślę, że niejedna z nas odnajdzie w tym część siebie. Choć wątek może wydawać się banalny i oklepany nie jest to jedynie historia o miłości. To studium człowieka zmagającego się ze śmiercią i próbującego rozliczyć się z przeszłością, przed którą bardzo ciężko uciekać w nieskończoność. W czasie lektury nasuwa się na myśl mnóstwo pytań dotyczących naszego własnego życia. Nie są to pytania natury romantycznej, a głęboko egzystencjalnej.
Urzekło mnie pokazanie przez „Souvenir”, że (wiem jak absurdalnie to zabrzmi) wyrok śmierci może być impulsem do skierowania naszego życia na właściwy tor. Choćbyśmy tego życia mieli przed sobą już bardzo niewiele… Jednocześnie jest to ostrzeżenie – żyjmy w zgodzie ze sobą i nie czekajmy na tak drastyczne impulsy.
Wielkie brawa dla autorki! Dawno nie czytałam tak emocjonalnej książki dotykającej szerokiej gamy życiowych problemów.

Zdecydowanie polecam,
(Żanett Kaleta ;-))
Żaneta
Ps. Z braku czasu dorwałam dopiero dziś najnowszego Newsweeka, ale jak tylko go zlustruje(;-)) to dam Wam znać czy jest coś ciekawego!
Ps2.  A obecnie zaczytuje się w najnowszym Wiśniewskim, wyglądając przy tym jak na obrazku obok ^^.



Pozdrawiam!

wtorek, 6 listopada 2012

Co w prasie piszczy?

Reaktywując swoją działalność postanowiłam od czasu do czasu polecić Wam jakiś tytuł prasowy, a dokładniej znajdujące się w nim artykuły.
Dziś w moich łapkach znalazł się nowy numer Newsweeka. Wiem, wiem... okładka pewnie większości nie zachęci do ruszania tego numeru i właśnie dlatego ja postanowiłam to zrobić (zachęcić). Ponieważ polityka jest tematem pt. "tykająca bomba" - boję się go szerzej poruszać i postaram się rzadko to robić. W tym numerze jednak na uwagę zasługuje rozmowa Marcina Mellera z Agnieszką Holland o Jarosławie Kaczyńskim, podziale między PO i PiS i oczywiście o znanej Wam katastrofie. Wydaje się, że ten temat został już dawno dogłębnie wyczerpany. Jednak wybitna reżyserka filmowa przedstawia swój pogląd w sposób (wydaje mi się) interesujący. Szczególnie ciekawe wydało mi się stwierdzenie, że Smoleńsk obudził duchy rodem z polskiego romantyzmu i, że nabiera cech metafory polskiego losu (podobno tylko przez męczeństwo, my jako naród, możemy się realizować). Nie mówię już nic więcej na temat tej rozmowy, zainteresowanych odsyłam na 18 stronę gazety:)

Kolejnym artykułem, który mnie zainteresował był artykuł Małgorzaty Święchowicz "Sto przysiadów Syzyfa". Opowiada o 19-letnim Marcinie cierpiącym na autyzm. Bardzo niewielu z nas zdaje sobie sprawę, z czym w praktyce zmagają się dotknięci tą chorobą. Niesamowite jest to, jakie zdolności posiadają autystyczni ludzie. Marcin zapamiętuje wszystko z prędkością światła. Zna mnóstwo dat właściwie nieistotnych wydarzeń. Jednak jego walka z codziennością jest przerażająco smutna. Dodatkowo nie sądziłam, że w Polsce jest tak mało lekarzy zajmujących się dotkniętymi autyzmem. Ponad to porusza kwestie ludzkiej nietolerancji. Na wszystkie zachowania odbiegające od normy reagujemy krytyką bądź odwracamy wzrok z odrazą. Warto to przemyśleć...

Następną dość bulwersującą publikacją, jest tekst Anny Szulc pt. "Żłobki strachu". Porusza znany już Wam pewnie temat traktowania dzieci w prywatnych żłobkach. Przytaczane są przykłady żłobka we Wrocławiu i Starogardzie Gdańskim. Praktyki jakich dopuszczały się pracujące tam opiekunki mrożą krew w żyłach. Ludzie nie wiedzą kto zajmuje się ich dziećmi i to jest wielki błąd! Tzw. kluby malucha, których w ostatnich latach przybyło, są zwykłymi podmiotami gospodarczymi. Co za tym idzie nie zostają objęte żadną kontrolą (ani samorządową, ani kontrolą sanepidu!!!). Słusznie zauważono, że problem leży w braku miejsc w państwowych, dobrze kontrolowanych i bezpiecznych placówkach. Rodzice muszą pracować, a dziećmi ktoś musi się zająć...

Tym co bardzo lubię w Newsweeku są felietony. Od dawna jestem fanką "Listów niewysłanych" Grzegorza Markowskiego i Krzysztofa Materny. Ich rozmowy choć ironiczne i zabawne poruszają aktualne i najważniejsze tematy dotyczącego naszego kraju. Polecam;)

Jak sami zauważyliście będę skupiać się raczej na polecaniu Wam interesujących tekstów o tematyce społecznej. Niemniej jednak, gdy natknę się w prasie na materiał polityczny, który uznam za szczególnie wart uwagi na pewno dam Wam znać;)

Pozdrawiam,
Żaneta

poniedziałek, 5 listopada 2012

I wciąż ją kocham




                                                    Po pierwsze czytelnikom bloga (zakładając, że tacy byli:)) należą się wyjaśnienia dlaczego postanowiłam wrócić. Nie potrafię racjonalnie wyjaśnić dlaczego od marca wpisy na moim blogu przestały się pojawiać. Absolutnie nie jest to spowodowane tym, że przestałam czytać. Myślę, że powody ukryte są w teczce z napisem „sprawy osobiste” i nie chce wyciągać ich na światło dzienne. Do tych wszystkich spraw dołożyło się naprawdę sporo innych obowiązków i to sprawiło, że zaniechałam prowadzenia bloga. Tak jak wspominałam – nie przestałam i myślę, że nigdy nie przestane czytać. W obecnej chwili, nadal mam całe mnóstwo obowiązków i zajęć, ale chęć do dzielenia się przemyśleniami na temat tego co czytam przezwyciężyła obawę związaną z brakiem czasu. Postanowiłam pracować systematycznie nad recenzowaniem przeczytanych książek i mam nadzieję, że dotrzymam danego sobie, a teraz i Wam, słowa. W każdym razie trzymajcie za mnie kciuki.

Odkąd tylko zaczęłam masowo pochłaniać książki, byłam wierna pewnej zasadzie. Jeśli książka doczekała się swojej ekranizacji, najpierw przeczytam ją, a potem ewentualnie udam się na film. Ponieważ łamanie zasad bywa kuszące, niedawno odstąpiłam od tej reguły. Od razu zaznaczę, że był to pierwszy i ostatni raz.

Film, który zainspirował mnie do kupienia(!) i przeczytania książki nosił tytuł  „Dear John”, na polski tłumaczony jako „Wciąż ją kocham”. Ponieważ film (po przeczytaniu książki już wiem, że nie najwybitniejszy) wywołał u mnie uczucie wzruszenia byłam pewna, że książka zrobi jeszcze większe wrażenie. Nie pomyliłam się.

Przyznam szczerze, że „I wciąż ją kocham” autorstwa Nicholasa Sparksa jest pierwszą jego książką w mojej biblioteczce i pierwszą, jaką w ogóle trzymałam w ręku. Do tej pory nie sięgałam po jego tytuły i (chyba niesprawiedliwie) traktowałam je jak niepoważne romansidła, nie warte czasu i uwagi. Nie umiem ocenić całości twórczości Sparksa, ale chętnie lekko przedstawię i ocenię „ I wciąż ją kocham”.
Narratorem powieści jest John Tyree, jeden z jej głównych bohaterów.  To młody chłopak, pochodzący z Północnej Karoliny, gdzie wychowywał się jedynie z ojcem. Przez pierwsze kilkanaście stron John przedstawia nam swoje „ja” z przeszłości. Maluje obraz zagubionego, zbuntowanego nastolatka, który nie potrafi odnaleźć swojego miejsca na ziemi. Przedstawia nam również swoje trudne relacje z ojcem, który nie jest przykładem typowego rodzica. Tak naprawdę opowiada o borykaniu się z samotnością i wrażeniem bezsensowności.


Po ukończeniu szkoły średniej John zaciąga się do  armii Stanów Zjednoczonych, w czym odnajduje sens swojego istnienia. W wojsku przechodzi szkołę prawdziwego, męskiego życia. Dorasta.
Prawdziwa akcja rozpoczyna się w chwili,  kiedy John podczas przepustki spotyka Savannah. Savannah Lee Curtis jest młodszą o dwa lata studentką pedagogiki, pełną ideałów i dobrych manier. Dziewczyna spędza wakacje z grupą znajomych, budując domy dla ubogich w ramach akcji dobroczynnej. Historia wydaje się być banalna i tania. Muskularny i wysportowany John wyławia z wody torebkę dziewczyny. Ta w ramach podziękowania zaprasza go na integracyjne ognisko. W błyskawicznym tempie chłopak uświadamia sobie, że spotkana dziewczyna jest ucieleśnieniem jego najskrytszych marzeń i dopełnieniem sensu istnienia. Urzeka go swoim pięknem i wielką miłością do ludzi. Na przekór wszelkim okolicznościom miedzy dwojgiem rozkwita silne, pełne namiętności uczucie. Jednak dwa tygodnie przepustki Johna nieubłagalnie dobiegają końca. Chłopak musi wracać do armii, a Savannah po wakacjach do collegu. Dziewczyna obiecuje ukochanemu czekać na niego do końca okresu jego służby. Dla Johna ta obietnica staje się źródłem siły do przetrwania w wojsku. Ich uczucie rozkwita w wysyłanych do siebie listach. Tęsknota staje się dla dziewczyny ogromnym ciężarem, jednak nieustannie odlicza ona dni do powrotu ukochanego.
Ich plany o wspólnej przyszłości zmieniają wydarzenia z 11 września 2001 roku.

John staje przed trudnym życiowym wyborem. Postanawia dotrzymać wierności ojczyźnie i przedłużyć swoją misję w armii. Niestety wpływa to negatywnie na jego związek z Savannah. Dziewczyna nie potrafi radzić sobie z nieobecnością ukochanego. Będąc w Iraku, John otrzymuje pożegnalny list, w którym Savannah informuje go, że zakochała się w kimś innym.

To sprawi, że w życie chłopaka ponownie wtargnie pustka i dojmujące uczucie samotności. Z biegiem lat okazuje się, że czas nie leczy ran. Po śmierci ojca John wraca do domu, aby uporządkować jego sprawy. Wszystko dookoła przypomina mu o utraconej miłości. Nie potrafiąc sobie wytłumaczyć po co, John odnajduje Savvannah. Okazuje się, że po latach nadal ją kocha i tylko o niej marzy. Dziewczyna jest już jednak mężatką. Niestety jej życie nie jest usłane różami. John poznaje jej męża i dowiaduje się o chorobie, z którą się zmaga. Dodatkowo uczucie jakim darzyła go Savannah wciąż jest boleśnie żywe. Po raz kolejny życie postawi go przed dramatycznie trudnym wyborem.

Ta książka Sparksa być może nie jest najbardziej wymagającą lekturą, z którą przyszło mi się zmierzyć. Wywołuje jednak wiele emocji i funduje maksymalną dawkę wzruszenia, która w jesienne wieczory staje się ucieczką od rzeczywistości. Nie określiłabym tej książki jako romans. Jest na pewno czymś więcej. Po pierwsze jest studium trudnej relacji ojca (który choruje na zespół Aspergera) z synem. Miłość Johna do ojca jest nieustannym biegiem z przeszkodami, które fundują jego autystyczne zachowania. Dodatkowo Sparks uzmysławia nam samotność żołnierzy, którzy dzień po dniu walczą jedynie o ocalenie życia swojego i  partnera na polu bitwy. Na koniec „ I wciąż ją kocham” przypomniało mi, że prawdziwa miłość pozbawiona jest egoizmu i oznacza, że szczęście drugiej osoby jest ważniejsze niż nasze własne.


Z braku większej ilości czasu często czytam książki podróżując komunikacją miejską. Żałuje, że tak smutne, a zarazem piękne, zakończenie książki poznałam jadąc tramwajem. Ocieranie łez w takim miejscu okazało się bardzo krępujące.

A może Wy czytaliście jakieś książki Sparksa, które są równie dobre i godne polecenia? Zachęcam do podzielenia się własną opinią.

„I wciąż ją kocham”, Nicholas Sparks
Albatros, 2008 r.

Pozdrawiam,
Żaneta
(zaneta.obrzut@wp.pl)