środa, 14 grudnia 2011

Losing My Religion

Ponieważ zawsze polecam Wam dobre książki, to dziś dla odmiany polecę dobrą muzykę. W oczekiwaniu na kolejną recenzję, posłuchajcie:)

Żaneta

piątek, 9 grudnia 2011

Po tropach do celu


Na pewno każdy z nas pamięta zabawę z dzieciństwa w podchody. Jedna grupa dzieciaków zostawiała tropy i wskazówki drugiej grupie, aby ta ich odnalazła. Zabawa była ekscytująca z uwagi na rozwiązywanie zagadek, domyślanie się o co chodziło i pogoń za uciekającymi. Mniej więcej taki poziom ekscytacji i podniecenia oraz dreszczyku emocji odczuwałam czytając książkę Anthony’ego Horowitza pt. „Dom jedwabny”.
Anthony Horowitz to mistrz budowania napięcia, szczególnie w scenariuszach seriali telewizyjnych. Po przeczytaniu jego książki mogę śmiało stwierdzić, że na mistrzostwo zasługuje również w ich pisaniu. „ Dom jedwabny” to najnowsza część przygód Sherlocka Holmesa i jego wiernego kompana (kronikarza), doktora Johna Watsona. Przyznam szczerze, że była to pierwsza książka opisująca przygodę tej dwójki, po którą sięgnęłam. Jednak po przeczytaniu jej wiem, że sięgnę po kolejne. „Dom jedwabny” dotyczy historii, której wcześniejsze ujawnienie nie było możliwe ze względu na charakter sprawy i osoby, które były w nią zamieszane.
Cała historia rozgrywa się w listopadowo-grudniowym, dziewiętnastowiecznym Londynie. W czasie gdy Watson przybywa w odwiedziny do swojego najlepszego przyjaciela Holmesa, do detektywa zgłasza się marszand z Wimbledonu – Edward Carstairs. Nie jest to zwykła towarzyska wizyta. Carstairs prosi Sherlocka o pomoc, wplątując tym samym Holmesa i jego kronikarza w jedną z największych zagadek i afer w ich życiu. Na początku wydawać by się mogło, że „misja” detektywa ma polegać jedynie na ochronieniu marszanda przed człowiekiem, który przybył za nim aż z Ameryki po to (jak sugerował Carstairs) by się zemścić. Jednak z każdą przeczytaną stroną nabierałam pewności, że to afera szyta grubszymi nićmi. Holmes ze swym kompanem odkrywają karty tej zagadki krok po kroku, odgadując kolejne umyślnie zaszyfrowane tajemnice. Właściwie to Sherlock niebywale sprytnie rozgryza te zagadki. Jego błyskotliwości nie da się zmierzyć żadną dostępną miarą. Zdolności do łączenia faktów, analizowania i doszukiwania się dziury w całym są jego niezbitym atutem. Watsonowi może brak lotności umysłu i dobrego nosa, ale za to jest chyba najwierniejszym przyjacielem jakiego spotkałam w dotychczas przeczytanej literaturze. Choć często rozsądek sugeruje mu, że zagłębianie się w sprawę jest dla nich niebezpieczne, nigdy nawet przez myśl nie przechodzi mu aby osamotnić Holmesa. Wydawać by się mogło, że przedkłada go nawet przed swoją własną rodzinę. Dodatkowo jest genialnym kronikarzem, czego realnym dowodem jest ta książka pisana w pierwszoosobowej narracji, w czasie przeszłym. Watson genialnie ubarwia główny wątek (który de facto chyba nie potrzebuje ubarwiania) charakterystyką miasta i ludzi, którzy je zamieszkują. Pozwala nam to przenieść się w czas i miejsce akcji, zobaczyć na własne oczy zamglony i tajemniczy Londyn oraz poznać mieszkańców jego dna, zwanego „światem piekielnym”. A mamy kogo poznawać… Każda z opisanych w książce postaci jest wyrazista, ma swoje unikalne cechy co sprawia, że bohaterowie głęboko zapadają w pamięć. Sam Sherlock Holmes jest inteligentny, sprytny, odważny i twardy, a zarazem dobry i współczujący – choć tych dwóch ostatnich cech stara się nie ujawniać. Wyraziści bohaterowie i mroczna, intrygująca zagadka daje wspaniałe połączenie. Książka kończy się  maksymalnie szokująco. Do ostatnich chwil trzyma w napięciu. Gwarantuję, że spodoba się miłośnikom thrilleru i mrocznych afer.
Polecam.

„Dom jedwabny”
Anthony Horowitz
Wydawnictwo Rebis, Poznań 2011  
Napisane na www.kobieta20.pl
 
Żaneta Obrzut
(zaneta.obrzut@wp.pl)

środa, 7 grudnia 2011

Bóg, kasa i rock'n'roll


Jak może wyglądać rozmowa zagorzałego katolika ze zdystansowanym agnostykiem? Większość pomyśli pewnie – „Czy oni będą mieli w ogóle o czym ze sobą rozmawiać?” lub też „Nie dogadają się, a będzie to  jedynie proces przerzucania się argumentami z niezrozumieniem dla drugiego rozmówcy”. Jeśli tak Wam się wydaję, to śmiało mogę Wam powiedzieć – pudło!
Tak się składa, że byłam „świadkiem” takiej rozmowy. Przeprowadzili ją Szymon Hołownia i Marcin Prokop, znani i lubiani dziennikarze, prowadzący popularne telewizyjne show „Mam Talent”. Jeśli wyżej wymienionych Panów nie znacie z „Mam Talent”, to może z „Dzień dobry TVN”, w którym Hołownia jest prowadzącym przegląd prasy, a Prokop wraz z Dorotą Wellman prowadzą program.           
            Rozmowę przez nich przeprowadzoną miałam przyjemność przeczytać w książce „Bóg, kasa i rock’n’roll”.  Nie bez znaczenia słowo Bóg pojawia się na samym początku, bo choć Panowie nie poruszają w książce tylko tematu wiary to jednak w każdym innym dotkniętym temacie, ten nieustannie powraca. Książka rozpoczyna się wstępem Marcina Prokopa, który przygotowuje nas na to z czym zetkniemy się podczas lektury. Panowie rozpoczynają swoją rozmowę od fundamentalnego pytania: Czy Bóg istnieje? (dopowiadając sobie – czy w ogóle mamy tu o czym dziś rozmawiać?). I tak zaczynając dialog prowadzą go przez rozdziały zatytułowane kolejno: Bóg, Kościół, Idole, Zakon, Modlitwa, Pieniądze, Bóg bawi się nami czy z nami. Znając Hołownie i Prokopa z telewizji mamy wrażenie, że ich książka będzie doświadczeniem totalnie łatwym, prostym i przyjemnym. Spodziewać byśmy się mogli sporej ilości rozrywki, okraszonej dowcipami i słownymi przepychankami rodem z „Mam talent”. „Bóg, kasa i rock’n’roll” ukazuje nam jednak zupełnie inne oblicza obu dziennikarzy. Po pierwsze poznajemy tego Szymona Hołownie, który prócz bycia osobą publiczną, jest głęboko wierzącym katolikiem, który prawie został zakonnikiem. Po drugie daje nam się poznać zupełnie inny Marcin Prokop. Owszem – nadal zabawny i z typowym dla siebie żartem i ironią, ale również zdystansowany (i to nie tylko do samego siebie) do tego co robi na co dzień, do swoich pieniędzy, do sławy. Ich dyskusja staje się głęboko merytoryczna, pojawia się niebywale duża ilość metafor (przez którą odrywając się od lektury choćby na chwile nierzadko można było zgubić wątek!) i wymagającego, zwyczajniej mówiąc – trudnego, słownictwa. Daje się wyczuć i wyczytać, że obaj Panowie bardzo dobrze wiedzą o czym mówią, dlatego ich dyskusja nie jest siłowaniem się na argumenty. Szymon Hołownia doskonale broni swojej (naszej) wiary posiadając odpowiedź na każde, wydawać by się mogło, najgłupsze pytanie Prokopa. Jest jak najfajniejszy w całym naszym katolickim doświadczeniu (o ile takie mamy) ksiądz – rekolekcjonista. Niby mówi o tym samym co na co dzień księża z naszej parafii, ale robi to jaśniej, przejrzyściej, nie uciekając przed żadnym pytaniem.

Marcin Prokop jest za to przedstawicielem ludzi, którzy chyba chcieliby wierzyć, ale zbyt wiele widzą niejasności, za dużo dla nich pytań bez odpowiedzi, a życie ziemskie – takie „tu i teraz” – jest dla nich zbyt atrakcyjne by jakkolwiek je przeformułować. Dodatkowo poznajemy jego oczytane i bardzo inteligentne oblicze. Argumenty Prokopa nie ułatwiają Hołowni zadania. Ich dyskusja nie toczy się jednak w calu wskazania czytelnikowi odpowiedniej i jedynej drogi. Chociaż na początku lektury najtrafniejsze wydawały mi się argumenty Prokopa i twardo stałam po jego stronie barykady  to z czasem nie dało się uciec przed tym, że w wypowiedziach Hołowni jest logika i sens. To genialne, że ktoś wreszcie zamienia frazes „uwierzcie a zrozumiecie” w jakże głębokie „wiara jest zrozumieniem”.
            Książkę Hołowni i Prokopa można polecić każdemu. W pierwszej kolejności jednak podsunęłabym ją osobie niepewnej, wątpiącej, poszukującej swojej wiary i powiedziała: „Przeczytaj, bo to rozmowa dwóch naprawdę spoko gości. Co prawda w swoim podejściu i ideologii różnią się totalnie, ale to jak z czarnym i białym – totalnie inne, jednak oba to kolory!” Chodzi mi o to, że choć Hołownia to katolik, który dałby się (chyba) dosłownie pokroić za swoją wiarę, a Prokopowi zależy na stabilizacji i bezpieczeństwie finansowym to obaj są ludźmi… takimi jak ja czy Ty.
            Pozwalając sobie na trochę prywaty: Jestem osobą, która wychowała się w katolickiej rodzinie. Zostałam ochrzczona, poszłam do pierwszej komunii świętej, śpiewałam w kościelnym chórku. Jednak dojrzewając i wkraczając w dorosłe życie coś zaczęło się zmieniać. Zaczęłam widzieć na świecie więcej zła, a księża zaczęli być przeze mnie źle postrzegani. Nie przystąpiłam do sakramentu bierzmowania bo wkurzał mnie proboszcz, obraziłam się na kościół, przestałam do niego chodzić. Nie – nie przestałam wierzyć w Boga, ale przestałam mieć dla Niego więcej czasu. Po wczytaniu się w słowa Hołowni coś we mnie drgnęło. Absolutnie nie nazwałabym tego nawróceniem, ale to było jakbym nagle dostała piłeczką do ping-ponga w głowę (SERIO!) i usłyszała: „Sorki moja droga, ale czy ty nie zapomniałaś całkiem o co tu chodzi?”
Dlatego gorąco polecam przeczytać książkę Hołowni i Prokopa – nie wiadomo co w Tobie drgnie po jej przeczytaniu!:)

„Bóg, kasa i rock’n’roll”
Marcin Prokop i Szymon Hołownia
Wydawnictwo Znak
Kraków 2011

Żaneta Obrzut
zaneta.obrzut@wp.pl