środa, 29 maja 2013

50 odcieni głupoty

                Ponieważ nie narzekam na nudę w swoim życiu, zaledwie kilka dni temu zamknęłam trzeci tom (dzięki Bogu ostatni!) słynnej trylogii autorstwa Erici Leonard, która tworzy pod pseudonimem E.L. James. Trzy tomy zatytułowane były kolejno: „50 Twarzy Greya”, „Ciemniejsza strona Greya”, „Nowe oblicze Greya”.  Pewnie nie powinnam zaczynać mojej pseudo recenzji od wyplucia własnej opinii, ale: jakże się cieszę, że już skończyłam to czytać i mogę sięgnąć po bardziej wymagającą literaturę.   
          Generalnie nie widzę zbyt dużego sensu w szerokim opisywaniu treści, gdyż ku mojemu zdziwieniu książkę czytało już bardzo dużo osób, a jeśli nie czytali samej książki to usłyszeli o zamieszaniu, jakie wywołała i wiedzą mniej więcej, o czym traktuje. Jednak na wszelki wypadek przybliżę treść, choć w kilku zdaniach dla tych, którym cudem udało się uniknąć zetknięcia z Greyomanią.  Mianowicie: Główna bohaterka to Anastasia Steel, absolwentka literatury, nieśmiała, niezdarna, wstydliwa, „potykająca się o własne nogi”, typowa szara myszka. Główny bohater – Christian Grey, bajecznie przystojny, obrzydliwie bogaty, inteligentny, kulturalny, tajemniczy przedsiębiorca. Spotykają się pewnego dnia, kiedy to panna Steel zastępując swoją chorą przyjaciółkę jedzie przeprowadzić z nim wywiad dla studenckiego pisma. Nie, nie, nie… nie zakochują się w sobie od razu. Początkowo sytuacja wygląda tak, że jej uginają się wręcz nogi przed tym boskim, tajemniczym mężczyzną, a on od pierwszych chwil myśli tylko o „perwersyjnym bzykanku”.  Niezdarna i niedoświadczona Steel szybko daje się namówić na układ, w którym powinna grać rolę Uległej i spełniać wszystkie oczekiwania swojego Pana (naturalnie w nadziei, że rozkocha w sobie tego erotycznego tyrana). Oczywiście oczekiwania dotyczą wszelkiego rodzaju ćwiczeń seksualnych. Nie wdając się zbytnio w szczegóły dodam tylko, że plan Greya spala na panewce, w momencie, kiedy budzą się w nim nieznajome dotąd uczucia. Między dwojgiem wybucha wielka, gwałtowna, pełna pożądania miłość... Nie chcąc zdradzać konkretów (może znajdą się jeszcze ciekawi, którzy pomimo moich złych słów, będą chcieli zapoznać się z trylogią) przejdę do tego, co mnie w całości irytowało, zniesmaczało i sprawiło, że, posługując się facebookowym slangiem, zdecydowanie tego nie lubię.                
         I tak PO PIERWSZE i chyba najważniejsze: ta książka, za którą podobno kobiety powinny szaleć, a z której mężczyźni wiele powinni się nauczyć, to zrobienie wody z mózgu młodym ludziom, którzy dopiero rozpoczną swoje życie seksualne.  Pomimo tego, że seks dawno przestał być tematem skrajnie zakazanym i nastolatki wiedzą sporo, jeśli nie bardzo dużo o tym „jak to się robi”, ta książka bardzo wypacza obraz rzeczywistości. Steel i Grey na seks mają ochotę zawsze i wszędzie. Okej, to nie jest jeszcze przecież dziwne. Rozumiem, że są młodzi i spragnieni erotycznych doznań. Byłabym nawet zdziwiona gdyby było inaczej. Jednak fakt, że Steel będąca dziewicą, wita swoje seksualne życie wielokrotnym orgazmem, w dodatku z mężczyzną, którego ledwie zna, a który jest Panem- erotomanem jest dość zastanawiający. W dodatku zachęca młode kobiety do szalonego początku swoich erotycznych doznań, co niekoniecznie jest wspaniałym pomysłem.  Następnie dość odbiegającym od rzeczywistości jest to, że ich seksualne przeżycia za każdym razem są tak fantastyczne, iż Anastasia „rozpada się na tysiące kawałków” (czytaj – dochodzi), czasem nawet na sam widok swojego księcia lub po 30 sekundach jego dotyku jej sutków. Fantastyczny Grey natomiast jest „gotowy do działania” o każdej porze dnia i nocy, kiedy tylko Steel przygryzie wargę lub przewróci oczami. Nie chciałabym bawić się w eksperta, ale niedoświadczeni nastolatkowie, jeśli nie wyczują tu FIKCJI literackiej, mogą pomyśleć, że z nimi jest chyba coś nie w porządku i chyba nie ogarniają, skoro nie są tak sprawni w tych fikołkach. Chyba zakończę na tym temat edukacji seksualnej, bo seksuologiem to ja nie jestem i nie będę (chociaż…?) i mogłabym zagalopować się w swoich przypuszczeniach (dotyczących oczywiście krzywdy, jaką może wyrządzić seks-trylogia).
                 Kontynuując, PO DRUGIE, ja rozumiem, że w temacie seksu liczba słów, określeń i synonimów jest ograniczona, ale żeby w całej książce występowały aż tak liczne powtórzenia to chyba kiepsko świadczy o całości. Nie wiem ile razy w książce pada określenie: „mój Szary”, „jęczę mu do ust”, „rozpadam się na kawałeczki”, „święty Barnabo” (swoją drogą, co to w ogóle za tłumaczenie?) i tym podobne banały. „Kuźwa do kwadratu” – czy ktoś słyszał w ogóle kiedyś takie przekleństwo? Czyżby tłumaczka chciała być zbyt dosłowna? Rozczarował mnie poziom języka, jaki użyty jest w książce. Przyznam szczerze, że zawsze uważałam czytanie za czynność, która nie tylko pozwala na podwójne życie i wczuwanie się w losy zapoznawanych bohaterów, ale również rozwijącą nasze zdolności językowe i zwiększającą zasób słownictwa. Niestety „50 twarzy…” nie spełnia tych funkcji. Czytanie tej książki nie wymaga żadnego wysiłku prócz oczywiście tego by utrzymać ją w rękachJ Wiem, że niektóre powieści pisane są ku odprężeniu i odpoczynku ich czytelników… Na pewno się nie zmęczyłam, ale czy książka pozwoliła mi się odprężyć?
          NIE, i tu zaczyna się moje PO TRZECIE. Mianowicie fikcja w książce jest tak daleko idąca, że nie dotyczy jedynie erotycznych uniesień bohaterów. Sama ich kreacja jest przewidywalna, niestety dosyć nudna i abstrakcyjna. Anastasia jest cichą, skromną, ambitną i grzeczną dziewczynką. Sierotką Marysią, na dobrą sprawę nudną jak flaki z olejem. No taką, bądźmy szczerzy, popierdółką. A on jest najprzystojniejszy, najbogatszy i w ogóle NAJ. Stać go chyba na wszystko, gdyż nie wiem, co można mieć więcej niż jachty, helikoptery, odrzutowce, apartamenty to tu to tam, szybkie samochody, najdroższe ubrania, gosposie i agentów ochrony. Ten inteligentny, boski gość zwraca uwagę na tą potykającą się o własne nogi szarą myszkę. Chciałoby się rzecz z nieskrywaną ironią: „No naprawdę??” To historyjka rodem z amerykańskich komedyjek, a rzeczywistości w niej mniej niż w Harrym Potterze. Całość ewidentnie jest dość irytująca. 
                Żeby nie być do końca zołzowatą pseudo krytyczką powiem, czym „50 twarzy Greya” (oczywiście wg mnie) się broni. Mianowicie tajemnica przeszłości, jaką ma za sobą nigdy-niewyczerpany-kochanek oraz wątki kryminalno-sensacyjne, jakie pojawiają się w całości sprawiają, że jest się tu czegoś ciekawym. Przynajmniej ja dzięki temu byłam ciekawa dalszych wydarzeń.
Zaczynając lekturę pierwszego z trzech tomów byłam pełna nadziei. Wydawało mi się, że to faktycznie hit, który przepełniony erotyką będzie faktyczną nowością na księgarnianych półkach. Niestety utwór okazał się kiepskim romansem z elementami erotyki. Wbrew opiniom z okładki, feministki nie mają czego zawdzięczać książce, w której mężczyzna przedstawiany jest, jako młody Bóg, któremu każda kobieta chciałaby ulec. Czy współczesne kobiety chcą być tak postrzegane? Nie ośmielę się teraz na napisanie, któregoś z dwóch stwierdzeń: „Zachęcam do lektury”, bądź „Odradzam”. Żadna ze mnie wyrocznia, ale moje zdanie już znacie. Mogę tylko powtórzyć i jeszcze raz podkreślić swoją radość z tego, że mogę już zająć się znacznie bardziej wymagającą literaturą.

Ps. Ponieważ temat może wywoływać kontrowersje, dla jasności podkreślę, że to jest TYLKO I WYŁĄCZNIE moja SUBIEKTYWNA opinia.

Pozdrawiam, Żaneta. 



4 komentarze:

  1. Z kilkoma kwestiami się nie zgadzam ale mniejsza w to. Nie przeszło ci przez myśl, że Anastasia jest mężczyzną?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawdziwa Kobieta29 maja 2013 09:06

      Co za różnica kim jest Anastasia. Traktowanie takie jak w wykonaniu Greya nie należy się nikomu, ani kobietom, ani mężczyznom. Uprzedmiotowienie i podporządkowanie, nie tyle w łóżku, co w codziennych relacjach jest w tej książce zbyt daleko posunięte. Kobiety chcą być uległe w łóżku, nie powiem, sama sobie takich zabaw nie odmawiam, ale w życiu... To już zupełnie inna sprawa. Daleko mi do feministki, ale silna baba ze mnie i każdy bogaty, przystojny burak może mi naskoczyć. Ta książka jest koszmarna i męczy, a nie pozwala odpocząć. Pozdrawiam ;)

      Usuń
  2. Czytałam dwa tomy- drugi byl dla mnie na tyle przewidywalny, że nie miałam juz ochoty na kolejny. Moja opinia jest podobna- dla mnie to taki T.P.H.= TANI PORNO HARLEKIN dla niedoswiadczonych nastolatek, które tak chcą widzieć swoich przyszlych partnerow lub niespelnionych trzydziestek, ktore czytajac ta ksiazke w samotne wieczory robią sobie seks-wizualizacje zaspokajajac niezadowolenie ze swojej obecnej sytuacji damsko-meskiej.
    Zapodaj teraz recenzje czegoś bardziej ambitnego bo szukam dobrej książki do czytania w ogródku na leżaku:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kuźwa do kwadratu... sama tak czasem mówiłam i to nie po przeczytaniu książki, a przed. Jeśli chodzi o uległość w życiu... czasami chciałabym, żeby ktoś mnie w czymś wyręczył i pozałatwiał pewne sprawy za mnie, tak jak to robi Grey. A nie wszystko na mojej głowie. Uległość w łóżku również by mi nie przeszkadzała, jeśli facet byłby niezły. Mnie czytało się dość przyjemnie - nie jeden raz. Może dlatego, że kobiety marzą czasem o księciu z bajki. Mnie zaintrygował wątek psychologiczny, a całą resztę potraktowałam jako fikcję. Inaczej się nie da. Dla mnie to książka, która pozwala się oderwać na chwilę od codzienności. To samo dotyczy zresztą serii o Crossie. Lekki romans by zapomnieć o codziennych problemach.

    OdpowiedzUsuń