środa, 14 sierpnia 2013

Ludzie są jak wiatr...

Witajcie moi mili;)
Lato w pełni, a ja tak strasznie Was zaniedbałam. Bezczelnie używam uroków wakacji i nic do Was nie piszę – to są fakty. Mam nadzieje, że jednak wybaczycie mi tę niegodziwość, tym bardziej, że w czasie mojej przerwy w pisaniu nadal czytałam i mam dla Was kilka propozycji. Z uwagi na to, że to propozycje zupełnie różne tematycznie i gatunkowo dziś ograniczę się do zachęcenia (pewnie głównie płeć piękną) do powrotu, albo zapoznania się z twórczością Krystyny Siesickiej. Pani Krystyna to autorka utworów dla młodzieży. Urodzona 22 listopada 1928, przeżyła II wojnę światową, w czasie której działała w ZHP, brała nawet udział w powstaniu warszawskim. Ukończyła studia dziennikarskie i próbowała odnaleźć się, jako redaktorka miesięcznika czy felietonistka. Największą jednak rozpoznawalność przyniosło jej pisanie książek dla młodzieży, które dotykają problemów uniwersalnych i ponadczasowych. Dlatego choć pierwszy raz z jej utworami spotkałam się, jako trzynastoletnia dziewczynka, dziś z przyjemnością i sentymentem mogłam do nich powrócić. W ostatnich dniach przeczytałam tylko trzy, z pośród wielu jej książek i właśnie je postaram się Wam króciutko przybliżyćJ

Pierwszą, ponownie przeczytaną przeze mnie pozycją było „Jezioro osobowości”. Chyba jedna z ulubionych książek Siesickiej, chwalona przez wszystkich czytelników. Przedstawia losy Marty, uczennicy warszawskiego liceum, która mieszka tylko z mamą -Anną. Ich z pozoru chaotyczne, ale tak naprawdę uporządkowane życie zaburzy ślub Anny z Wiktorem, który jest tatą Michała – chłopaka, z którym spotyka się Marta. Rozwijające się uczucie Michała i Marty napotyka wiele przeszkód, od trudnej relacji nastolatki z ojcem chłopaka, po Patryka – kolegę Michała, robiącego wszystko by zdobyć względy Marty. Choć historia może wydawać się śmiesznie harlekinowa, tak naprawdę jest piękną powieścią o niedojrzałej, pierwszej, trudnej miłości i skomplikowanych relacjach pomiędzy dziećmi i rodzicami. W dodatku historia jest tak naprawdę dramatem z zakończeniem niosącym nadzieje na lepsze. Trzon książki tworzą zapiski z pamiętnika Marty, które po dramacie nad jeziorem, jaki rozegra się na harcerskim obozie, czyta jej ojczym – Wiktor. Teraźniejszość mieszająca się z przeszłością buduje w czytelniku napięcie i ciekawość. Niewinność i delikatność opisywanych przez Siesicką uczuć może wydawać się niewspółmierna z „naszą epoką”. To fakt, dzisiejsza literatura pozwala sobie na śmiałe nazywanie rzeczy po imieniu, używanie niecenzuralnych określeń, zwyczajne „walenie prosto z mostu”. Pytanie tylko, czy to jej atut, czy po prostu próba dostosowania się, dogonienia dzisiejszej młodzieży i uznania, że inaczej się do niej nie trafi. Nie chcę tego osądzać, ale osobiście uważam tą delikatność i naiwność za piękną.



„Jezioro osobliwości” gości w mojej prywatnej bibliotece odkąd pamiętam, innych utworów Pani Krystyny nie posiadam. Dlatego, jeszcze w czasie jego lektury, pobiegłam do Miejskiej Biblioteki w moim rodzinnym Wieluniu i wyposażyłam się w dwie kolejne książki Siesickiej.

„Zapałkę na zakręcie” przeczytałam, jako drugą w kolejności (chociaż kolejność nie ma tu przecież żadnego znaczenia). Nikomu nie mydląc oczu szarym mydłem, od razu przyznaje, że to kolejna książka o nastoletniej miłości, ale nie tylko. Również o dojrzewaniu, samotności, niepewności, buncie, nałogach oraz o tym, że „można tęsknić za kimś będąc o dwa kroki”. Mada spotyka Marcina w czasie, kolejnych już wakacji w Osadzie. Chłopak jest inni niż wszyscy, wycofany, tajemniczy, ironiczny, jakby smutny. Choć kontakt z nim nie należy do najłatwiejszych, dziewczyna szuka jego towarzystwa i bardzo je lubi. Tajemnice z przeszłości, która nie pozwala o sobie zapomnieć stają na drodze tej młodzieńczej miłości. Mada i Marcin rozjeżdżają się po wakacjach w swoje strony, po to tylko by spotkać się, któregoś dnia „przypadkiem” na zakręcie. Nie będzie to jednak początek prostej miłości. Ich miłość jest niedoskonała, trudna. Mada ukrywa się z tą relacją przed mamą, a Marcin nie umie podzielić się swoją przeszłością z ukochaną dziewczyną, z lęku przed odrzuceniem.

„Sweter Marcina był na mnie o wiele za duży. Sweter Marcina. Miałam go na sobie. Doznałam dziwnego uczucia, które usiłowałam jakoś sprecyzować. Nie wiem, co mnie tak wzruszyło w tym swetrze – czy fakt, że Marcin zadbał o mnie, czy wrażenie, tak bardzo nieprawdziwe zresztą, że znalazłam się w jego ramionach. Czy była to po prostu radość z posiadania choć przez chwilę jednej rzeczy wspólnej z Marcinem?”

Ten cytat wydaje mi się ukazywać delikatność i niewinność w stylu pisania Pani Krystyny, która tak mnie urzeka.
Nie umiem powiedzieć dlaczego, ale „Zapałka..” porusza mnie nawet bardziej niż „Jezioro…”. Na pewno nie są to ostatnie wakacje, kiedy po nią sięgnęłam. Choć wiem, że jest jeszcze tyle książek, które muszę przeczytać, są w moim życiu i takie, do których muszę wrócić jeszcze raz… i jeszcze jeden.

Ostatnią książką, do której powróciłam była „Ludzie jak wiatr”.
"Ludzie są jak wiatr. Jedni lekko przelecą przez życie i nic po nich nie zostaje, drudzy dmą jak wichry, więc zostają po nich serca złamane, jak jakieś drzewa po huraganie. A inni wieją jak trzeba. Tyle, żeby wszystko na czas mogło kwitnąć i owocować. I po tych czasach zostaje piękno naszego świata..."

Historia przedstawiona w tej krótkiej książeczce jest prosta, ale wciągająca. Taka do połknięcia w czasie jednego wieczoru i odrobiny nocy. Do leśniczówki starego Prota, przyjeżdża jego przyjaciel - dziennikarz Jan Sebastian (to jego pseudonim). Postanawia w atmosferze ciszy i spokoju napisać powieść o pierwszej miłości. Nie jest jednak świadom tego, że do Prota przyjechały jego wnuczki, co równoznaczne jest dla niego z brakiem warunków do pisania. Dziennikarz już wkrótce przekonuje się, że to może właśnie przebywającą w leśniczówce młodzież da mu materiał do napisania książki.
Prostota i banalność jest największym atrybutem „Ludzi jak wiatr”. Siesicka po raz kolejny pochyla się nad (zabawnymi czasem) problemami młodzieży, dopuszcza ją do głosu, próbuje pomóc.  Historię podkręca wątek zaginionych witraży i nocnych poszukiwań oraz tajemnica zamkniętej skrzyni.

Pomimo dwudziestu dwóch lat ponowne spotkanie z utworami Pani Krystyny było dla mnie niezwykle ważne i pouczające. Choć czas biegnie do przodu, choć podejścia do różnych spraw liberalizują się, pewne problemy nastolatków pozostają wciąż takie same. Jeśli jeszcze nie mieliście (nie miałyście) przyjemności zetknąć się z książkami Pani Siesickiej to gorąco Was do tego zachęcam. Myślę, że na jej utwory nigdy nie jest za późno. W różnym wieku patrzymy na nie po prostu z różnej perspektywy. Lektura jej książek jest dobra na leniwe popołudnie na hamaku, wakacje na plaży, czterdzieści minut w komunikacji miejskiej w drodze do pracy, deszczowy dzień, czy po prostu bezsenną noc.

 Polecam

Żaneta


czwartek, 27 czerwca 2013

DOBRO POWRACA

Dobra, teraz na poważnie: Jeśli mam jakiś czytelników ( a wydaje mi się, że przynajmniej kilku mam) to kieruje do Was APEL, bo można pomóc, a jeśli można to trzeba, tzn. fajnie by było, tzn. dobro powraca!

Mamy takiego fajnego gościa, który jest nawet Królem i trzeba go zdetronizować, tzn.  wyleczyć
J

Wszystko najlepiej opisuje i wyjaśnia jego wspaniały tata (wszystkich leniwców, dla których ciężkim jest przeczytanie nawet smsa, BŁAGAM o przeczytanie do końca!):

„Kochani, Drodzy!

Wiemy już, co jest przyczyną problemów Filipa. Occipitalisation of the atlas. Filip może być zdrowy i szczęśliwy. Można go wyleczyć.

Filip potrzebuje 30 000 zł. Nie mamy tylu pieniędzy. Ale może dysponuje taką kwotą firma z Waszej miejscowości? Może chce darowiznę odpisać od podatku? Znajomy biznesmen? Przyjaciel przyjaciela zna kogoś, kto może? Choćby wpłacić drobną część?

Wiemy, że pomożecie. Jesteście przecież DziękiWamami i kochacie swojego Króla :)

Tak naprawdę to marzymy o tym, żeby zniknęła fejsbukowa strona Króla Filipa. Żeby został zwykły dzieciak.

Poniżej tekst, który pomoże DziękiWamom. Jeśli potrzeba dodatkowych dokumentów: epikryz szpitalnych, zaświadczeń lekarskich, orzeczeń, zdjęć RTG, itp. itd., piszcie.

Filip Lewiński 6 l.
20.07.2007

Diagnozowany m.in. w kierunku autyzmu, neurotoksoplazmozy, zespołu łamliwego chromosomu (FRAX). Przez sześć lat nie udało ustalić się przyczyn jego problemów.
Poddany został także pogłębionym badaniom genetycznym, metabolicznym I immunologicznym.
Miał robiony tomograf, rezonans i eeg. Czterokrotnie przeprowadzana była diagnostyka na oddziałach szpitalnych, która nie dała odpowiedzi. Dziesiątki badań laboratoryjnych – bez hipotez wyjaśniających.

Problemy: Filip obecnie ma stwierdzony opóźniony rozwój psychoruchowy, anatrię (brak mowy, opóźniony rozwój mowy), padaczkę, upośledzenie w stopniu lekkim/umiarkowanym, zaburzenia akomodacji, zaburzenia percepcji słuchowej, nadpobudliwość psychoruchową, moczenie nocne, problemy sensoryczne, problemy metaboliczne i immunologiczne.
Około czwartego roku życia Filip zaczął skarżyć się na bóle głowy; były tak silne, że dziecko płakało, ataki bólowe niemal pozbawiały go przytomności.

Filip jest poddawany intensywnej codziennej rehabilitacji, bierze udział zarówno w wyjazdowych terapiach rehabilitacyjnych jak i codziennych zajęciach terapeutycznych, w przeważającej większości nie są one refundowane.

Terapia logopedyczna 5x w tygodniu (100 zł za godzinę)
Integracja sensoryczna 3x w tygodniu (80 zł za godzinę)
Terapia taktylna 2x w tygodnii (80 zł za godzinę)
Terapia czaszkowo-krzyżowa 5x w tygodniu (70 zł za godzinę)
Rehabilitacja na basenie (metoda Halliwick) 1x w tygodniu (60 zł za godzinę)
w sumie ok. 1300 zł tygodniowo (około 5000 zł miesięcznie)
Inne terapie: biofeedback,terapia słuchowa, hipoterapia, osteopatia itp.
5 – 7 razy do roku Filip bierze udział w wyjazdowej, intensywnej terapii neurologopedycznej (1400 zł za turnus).
Kwota przeznaczona na leki przeciwpadaczkowe i suplementy to około 600 zł miesięcznie (część leków sprowadzana jest z Holandii).
Miesięczny koszt opieki: ok. 7000 zł.

Nowa diagnoza:

Szukając pomocy w zdiagnozowaniu Filipa znaleźliśmy informację na temat doktora Vitalija Vela , który pracuje na Ukrainie w centrum leczenia schorzeń i korekcji kręgosłupa na Zaporożu.
Spotkaliśmy się z nim na turnusie rehabilitacyjnym w Wałczu organizowanym przez Centrum Terapeutyczne Uniquecenter.
Doktor Vel postawił diagnozę: Filip ma zaburzenia krążenia mózgowego spowodowane zespoleniem szczytowo-potylicznym (occipitalisation of atlas). Zostało to potwierdzone zdjęciem RTG i skonsultowane u polskich lekarzy.
Wada ta powoduje ucisk rdzenia kręgowego i rozległy zespół dysfunkcji, na które cierpi Filip.
Unikalna metoda leczenia tego typu wad wrodzonych polega na miękkiej korekcji tkanek kręgosłupa. Dzięki niej Filip ma szansę na powrót do zdrowia i prawidłowe funkcjonowanie.
Pierwszy raz terapia odbyła się w kwietniu tego roku, efekty były zaskakujące, bóle głowy w większości ustąpiły, pojawiają się sporadycznie, stwierdziliśmy także znaczne polepszenie w obszarze dużej i małej motoryki, ogromne zmiany w zachowaniu (m.in. ustąpienie autoagresji, zmniejszenie agresji), zwiększoną komunikatywność itd.
Terapia, jeśli ma być skuteczna, musi być powtarzana i przeprowadzona w niewielkich odstępach czasowych.
Planujemy następujące wyjazdy :
Turnus rehabilitacyjny na Ukrainie (Kirrillovka) koszt 15 000 pln
Turnus rehabilitacyjny w Dźwirzynie koszt 9700 pln
Turnus rehabilitacyjny w Wałczu koszt 8800 pln
Brakuje nam ok. 30 000 złotych, aby uczynić Filipa zdrowym i szczęśliwym.
Prosimy o pomoc.

Fundacja Krystyny Ciołkosz „Za Szybą”
Numer konta: BZWBK 91 1090 1522 0000 0001 0508 2692
Tytuł przelewu: „Filip Lewiński"

Dla wpłat z zagranicy:

Fundacja Krystyny Ciolkosz „Za szyba”
Numer konta: PL91 1090 1522 0000 0001 0508 2692
Swift Cod: WBKPPLPP
Tytuł przelewu: "Filip Lewinski"

adres:
Al. Armii Krajowej 4A/4
50-541 Wrocław
Polska”

Dla tych, których chcą poszerzyć sobie wiedze na temat Filipa:

https://www.facebook.com/krol.filip - to jest jego profil na facebooku
https://www.facebook.com/dominik.lewinski.1 - profil jego taty

http://dziendobry.tvn.pl/wideo,2064,n/maly-krol-filip-potrzebuje-pomocy,80352.html - tata Filipa w Dzień Dobry TVN

Wierzę w powiedzonko „grosz do grosza…” i proszę Was bardzo zamiast na piwo czy wódkę, nowe łachy na wyprzedaży, kolejną parę butów (dziewczyny!) czy torebkę, hipsterskie okulary przeciwsłoneczne (piąte w tym sezonie) czy inne badziewie wpłaćcie na konto fundacji chociaż 5 zł, czy nawet 1 zł… PLISKA. To nie boli i nie uszczupli aż tak Waszego budżetu.




wtorek, 25 czerwca 2013

Co nam powie ciało :)

Okej, dawno o czymś Wam nie opowiedziałam, więc czas nadrobić zaległości. Ponieważ u większości studenciaków sesja w pełni nie zdziwię Was, jeśli opowiem dziś o książce, z którą musiałam zapoznać się w ramach zaliczenia przedmiotu „Komunikowanie ciałem”.   Allan i Barbara Pease napisali książkę, która na pierwszy rzut oka może wydawać się 450 stronnicowym, nudnym poradnikiem, którym spokojnie można zrobić krzywdę denerwującym nas jednostkom.  „Mową ciała” krzywdę w istocie można by zrobić biorąc odpowiedni zamach, ale na pewno nie jest to nudny poradnik.
Od pierwszych stron czułam, że przeczytanie jej będzie prawdziwą przyjemnością. Styl pisania światowej sławy ekspertów w dziedzinie stosunków międzyludzkich i mowy ciała, jest lekki, bardzo humorystyczny, odrobine ironiczny, ale w ten najzabawniejszy z możliwych sposobów. Poradnik jest kopalnią wiedzy z zakresu komunikacji niewerbalnej, na którą tak mało z nas zwraca na co dzień uwagę. Jego lektura uświadamia nas o gestach i komunikatach, jakie wysyłamy i zwraca uwagę na wiadomości, które wysyłają inni. Już w połowie książki zaczęłam czerpać przyjemność z obserwowania ludzi i ich zachowania i utwierdziłam się, że Pease’owie nie ściemniają!
                Poradnik podzielony jest na dziewiętnaście części, a każda z nich zwraca uwagę na inne komunikaty i gesty.  Poszczególne rozdziały mówią między innymi o naszych dłoniach, uśmiechu, oczach, nogach.  Autorzy w swojej analizie korzystają z najnowszych badań i ustaleń w dziedzinie biologii ewolucyjnej, psychologii i medycyny z jej nowoczesnymi technikami obrazowania mózgu[1]. Wskazówki, jakie znajdziemy w poradniku ułatwiają nam sterowaniem swoimi niewerbalnymi komunikatami, co niejednokrotnie może zadecydować o sukcesie w różnych dziedzinach naszego życia. Wiedza zawarta w książce uczy nas jak poprzez odpowiedni uścisk ręki przejąć kontrolę nad sytuacją; jakie grupy gestów zdradzają kłamcę; jak świadomie wpłynąć na mowę ciała rozmówcy i zmienić jego nastawienie[2]. Porady sympatycznych Pease’ów pomogą nam „wygrać” rozmowę kwalifikacyjną do pracy, a także brylować w towarzystwie.

                Jeśli kiedykolwiek interesowała Was mowa ciała, ten poradnik jest strzałem w dziesiątkę. Wydawało mi się, że z uwagi na ilość stron będę go długo „męczyć” – myliłam się. Książka zawiera wiele rysunków, które obrazują opisywane gesty, co jest niebywale pomoce z w zrozumieniu treści. Dodatkowo są utrzymane w humorystycznym tonie, a to umila czas spędzony na lekturze.
                Właściwie nie pozostaje mi nic innego, jak stwierdzić, że poradnik Pease’ów bawi i uczy! Doszukałam się, że to zabawne małżeństwo napisało więcej tego typu książek o ciekawych tytułach: „Dlaczego mężczyźni nie słuchają, a kobiety nie umieją czytać map”, „ Dlaczego mężczyźni pragną seksu, a kobiety potrzebują miłości”, „Dlaczego mężczyźni nie potrafią robić dwóch rzeczy jednocześnie, a kobiety na moment nie przestają gadać”, „Dlaczego mężczyźni kłamią, a kobiety płaczą” itp. Myślę, że chętnie sięgnę kiedyś po kolejną książkę ich autorstwa a póki co, zachęcam Was do zapoznania się z ich „Mową ciała”.


Pozdrawiam,
Żaneta


Ps. Też zauważyliście tą prawidłowość, że piszę do Was w dni, które nie zachęcają do wyjścia z domu…?

A kiedy pogoda zachęca do wyjścia z domu:

:)



[1] Allan i Barbara Pease, Mowa ciała, Poznań 2012.
[2] Tamże.

środa, 5 czerwca 2013

Polski ból

Od jakiegoś tygodnia wszyscy narzekają na pogodę. Of course – jest tak jak widać. Szaro, buro, zimno i deszczowo (!). W ogóle nie jest to pogoda, jakiej oczekiwalibyśmy w czerwcu, ale skoro jest kiepsko czas poszukać plusów. Jestem zwolennikiem teorii, że każda sytuacja ma swoją jasną, drugą stronę. W tej (sytuacji pogody pod psem) wynalazłam dla Was dwieJ.
Pierwszą jasną stronę opisze w telegraficznym skrócie. Mianowicie: Pada STOP, trwa sesja STOP, trzeba się uczyć STOP, pogoda zatrzyma nas przy biurku/książkach STOP.
Tak właśnie wydaje mi się, że chociaż zmagającym się z egzaminami pogoda ułatwia zostanie w domku przy książkach. Trzymam za Was kciuki. Dla tych, których nie dotyczy sesja, albo znajdują w jej trakcie czas na coś jeszcze też „coś” mam. Tym czymś jest zbiór reportaży Lidii Ostałowskiej pt. „Bolało jeszcze bardziej”. Nareszcie z czystym sumieniem mogę polecić literaturę z wyższej półki. Przeczytanie tego zbioru zapewniło mi podróż po Polsce, jakiej z racji mojego młodego wieku nie mogę znać „osobiście”. Polsce B – „Niechcianej, zagubionej, gorzej ubranej”[1].

            Lidia Ostałowska to dziennikarka Gazety Wyborczej, absolwentka polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Jest jedną z najwybitniejszych polskich reporterek. W jej autorskim dorobku znajdziemy m.in. takie tytuły: „Cygan to cygan” (2000) i „Farby wodne” (2001, nominacje do Nagrody Literackiej Nike 2012, Nagrody Gwarancje Kultury 2012 i Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego 2012).
„Bolało jeszcze bardziej” to zbiór dwunastu tekstów, które ukazały się w Gazecie Wyborczej. Powstały na przełomie lat 1991- 2005 i są niesamowitą wizytą w Polsce B. Ostałowska odwiedza tereny byłych PGR-ów, wielkomiejskie blokowiska, prowincjonalne miasteczka. Podróżując wraz z nią zajrzymy do Przerośli Gołdapskiej, łódzkich Bałut, katowickich Bogucic, Wrotnowa, Białej Podlaskiej. Reporterka stając się wspaniałym słuchaczem, pozwala swoim bohaterom mówić, nie wystawia ocen, nie sugeruje. Nie ingeruje w ich opowieści, nie poprawia, co sprawia, że historie nie tylko są autentyczne, ale też na takie brzmią. Bieda w Polsce, którą odwiedza reporterka jest nie tylko biedą materialną, ale przede wszystkim biedą duchową. W każdej, z dwunastu ukazanych nam historii coś boli. I to bardzo.
            Najbardziej wstrząsające były dla mnie teksty zatytułowane: „Worek”, „Z tatą”, „Czasem odwiedzają mnie demony”.
„Worek” – Wrontowo, pod Siedlcami, 2000 rok. Na strychu jednego z domostw odnalezione zostają zwłoki czwórki dzieci. Nie wiadomo, kto i jak mocno zamieszany jest w sprawę. Jedno jest pewne – to, co się tam wydarzyło i z czym żyli Ci ludzie (matka dzieci, teściowa, mąż itd.) jest dla przeciętnego człowieka sceną rodem z najstraszniejszego thrillera, po obejrzeniu którego zasypiamy z ulgą, „że to tylko film”.
„Z tatą” – historia kobiety, która w dzieciństwie gwałcona przez własnego ojca, w dorosłym życiu zachodzi z nim w ciąże. To wydarzenie powoduje, że odwraca się od niej rodzeństwo i matka, która nigdy nie potrafiła jej obronić przed ojcem- zwyrodnialcem. Patologiczna relacja z ojcem rzutuje na jej późniejsze relacje damsko-męskie tak bardzo, że uniemożliwia jej ułożenie sobie życia z kimkolwiek. Sama bohaterka wypowiada znamienne słowa, podsumowywujące jej sytuację: „ Nie znam miłości. Mówię, że kocham, ale czuję tylko pożądanie”[2].
„Czasem odwiedzają mnie demony” – to historia, z którą już dane mi było się zapoznać, w antologii Mariusza Szczygła (polecałam Wam kiedyś;)). Reportaż dotyczy aborcji, prawdziwe oblicze skontrastowane jest z kreowanym wizerunkiem tego problemu. Do głosu zostają dopuszczone kobiety, które dokonały aborcji i opowiadają o syndromie postaborcyjnym lub jego braku.
            Niemniej jednak podobało mi się odwiedzenie katowickich Bogucic i zagłębienie się w historię Piotra Łuszcza, pseudo – Magika. Reportaż ukazuje jego historie, przybliża początki Paktofoniki.
Historia Magika, Rahima i Fokusa to opowieść o chłopcach, którzy najpierw palili razem fajki w szkolnej toalecie, a potem zmienili oblicze polskiego hip-hopu. Może nie jestem totalną fanką tego typu muzyki, ponieważ słucham bardzo różnych dźwięków, ale historia chłopaków mnie poruszyła. Pasja Piotra, była niesamowita. Po przeczytaniu tego reportażu zupełnie inaczej brzmią dla mnie słowa: „Jestem Bogiem, uświadom to sobie, Ty też jesteś Bogiem, tylko wyobraź to sobie.” Lektura zachęciła mnie do obejrzenia kinowej biografii Magika zatytułowanej „Jesteś Bogiem”, Leszka Dawida. (Może ktoś z Was oglądał? Warto?)
Nie chciałabym przybliżać Wam każdej z dwunastu historii, to sprawiłoby, że lektura niczym Was już nie zaskoczy. Czytając każdy reportaż zetkniecie się z ludźmi najbardziej dotkniętymi skutkami społecznych i ekonomicznych przeobrażeń w Polsce po 1989 r. Obejrzycie kraj poraniony od morza do gór[3]. Zetknięcie się z tymi tekstami to bolesne, lecz mądre doświadczenie. Brak literackiej fikcji i zbędnych ozdobników sprzedaje nam historie tak prawdziwe, że aż ciężko w nie uwierzyć. Choć w przypadku tych tekstów to smutne – „najlepsze” (czytaj -> najsmutniejsze, najbardziej przerażające) historie pisze samo życie.

Zdecydowanie 10/10! Naprawdę warto.

Ps. W sobotę czeka mnie ważne wydarzenie. Mój jedyny brat powie sakramentalne TAK. Ktoś ma jakieś rady na pozbycie się stresu?







[1] Lidia Ostałowska, Bolało jeszcze bardziej, Wołowiec  2012.
[2] Tamże.
[3] Tamże. 

piątek, 31 maja 2013

"Polowanie"

     Każdemu należy się czasami dzień spędzony w łóżku pod kocem. Ja zafundowałam sobie taki wczoraj i nawet udało mi się nie myśleć o jego konsekwencjach. Z uwagi na to, że już dawno nie widziałam jakiegoś ambitniejszego filmu postanowiłam to nadrobić. Chciałam obejrzeć coś w miarę świeżego, więc przy wyborze filmu kierowałam się kryterium daty produkcji – nie wcześniej niż 2012 rok. No i wybrałam – „Polowanie”.

                „Polowanie” (dun. Jagten) to duński dramat z 2012 roku, w reżyserii Thomasa Vinterberga.
Lucas (Mads Mikkelsen), czterdziestoletni rozwodnik, mieszka w małym, duńskim miasteczku. Nie potrafiąc spełnić się w swoim rodzinnym życiu, odnajduje spokój pracując wśród dzieci. Choć mężczyzna pracujący w zawodzie przedszkolanki, wydaje się być dziwnym zjawiskiem, Lucas ewidentnie ma dobre podejście do swoich podopiecznych, co od pierwszych scen wywołało uśmiech na mej twarzy. Spokój w życiu bohatera burzy blond włosa 7-latka.
         Klara (Annika Wedderkopp) to jedna z podopiecznych przedszkola, w którym pracuje Lucas. Dodatkowo córka jego najlepszego przyjaciela. Dziewczynka darzy swojego opiekuna szczególną sympatią. Daje mu prezenty, przytula się, a jednego razu nawet całuje go w usta. Kiedy opiekun tłumaczy jej, że taki rodzaj okazywania uczuć powinna pozostawić dla swoich rodziców, dziewczynka czuje się odrzucona. Zbyt dalekim stwierdzeniem byłoby powiedzenie, że 7-latka z rozmysłem planuje zemstę, ale nieświadomie to właśnie zrobi. Klara nie wie, co dokładnie znaczą i przedstawiają porno obrazki, które na ekranie monitora pokażą jej starsi koledzy. Wie jednak, że to coś niedobrego, czego nie powinna oglądać i czym może wyrządzić „krzywdę” Lucasowi.
                Zaniepokojona szefowa przedszkola wraz z wezwanym psychologiem przeprowadzą z dziewczynką rozmowę, w czasie której bardziej zasugerują jej niż od niej usłyszą, że była molestowana. Raz rzucone kłamstwo szybko wymknie się spod kontroli i zacznie żyć swoim życiem. Dziewczynka nie potrafi później odkręcić swojego oskarżenia, gdyż każde jej zaprzeczenie czytane jest, jako strach i skrępowanie. Nieskończona fantazja dzieciaków sprawi, że zaczną powtarzać niestworzone historie o ich zamykaniu przez Lucasa w piwnicy, której nigdy nie miał. Społeczność małego miasteczka z przyjaciół zmieni się we wrogów i zwyczajnie zatruje życie bohatera.
                Film pokazuje, że raz oskarżony i „zniszczony” człowiek już nigdy nie wróci do siebie sprzed okrutnych wydarzeń. Jest też swojego rodzaju przestrogą przed wpadaniem w zbiorową histerię i przedwczesnym oskarżaniem ludzi. „Polowanie” jest kinem ‘czystym’, nie ma w nim bujdy, niepotrzebnych a efektownych scen, naciągania.  Czasem warto obejrzeć coś mniej spektakularnego a prawdziwego, a nie ciągle karmić się bajkami, na które po prostu dobrze się patrzy.
Moja ocena tego filmu to 8/10. Zdecydowanie polecam.

Żaneta






środa, 29 maja 2013

50 odcieni głupoty

                Ponieważ nie narzekam na nudę w swoim życiu, zaledwie kilka dni temu zamknęłam trzeci tom (dzięki Bogu ostatni!) słynnej trylogii autorstwa Erici Leonard, która tworzy pod pseudonimem E.L. James. Trzy tomy zatytułowane były kolejno: „50 Twarzy Greya”, „Ciemniejsza strona Greya”, „Nowe oblicze Greya”.  Pewnie nie powinnam zaczynać mojej pseudo recenzji od wyplucia własnej opinii, ale: jakże się cieszę, że już skończyłam to czytać i mogę sięgnąć po bardziej wymagającą literaturę.   
          Generalnie nie widzę zbyt dużego sensu w szerokim opisywaniu treści, gdyż ku mojemu zdziwieniu książkę czytało już bardzo dużo osób, a jeśli nie czytali samej książki to usłyszeli o zamieszaniu, jakie wywołała i wiedzą mniej więcej, o czym traktuje. Jednak na wszelki wypadek przybliżę treść, choć w kilku zdaniach dla tych, którym cudem udało się uniknąć zetknięcia z Greyomanią.  Mianowicie: Główna bohaterka to Anastasia Steel, absolwentka literatury, nieśmiała, niezdarna, wstydliwa, „potykająca się o własne nogi”, typowa szara myszka. Główny bohater – Christian Grey, bajecznie przystojny, obrzydliwie bogaty, inteligentny, kulturalny, tajemniczy przedsiębiorca. Spotykają się pewnego dnia, kiedy to panna Steel zastępując swoją chorą przyjaciółkę jedzie przeprowadzić z nim wywiad dla studenckiego pisma. Nie, nie, nie… nie zakochują się w sobie od razu. Początkowo sytuacja wygląda tak, że jej uginają się wręcz nogi przed tym boskim, tajemniczym mężczyzną, a on od pierwszych chwil myśli tylko o „perwersyjnym bzykanku”.  Niezdarna i niedoświadczona Steel szybko daje się namówić na układ, w którym powinna grać rolę Uległej i spełniać wszystkie oczekiwania swojego Pana (naturalnie w nadziei, że rozkocha w sobie tego erotycznego tyrana). Oczywiście oczekiwania dotyczą wszelkiego rodzaju ćwiczeń seksualnych. Nie wdając się zbytnio w szczegóły dodam tylko, że plan Greya spala na panewce, w momencie, kiedy budzą się w nim nieznajome dotąd uczucia. Między dwojgiem wybucha wielka, gwałtowna, pełna pożądania miłość... Nie chcąc zdradzać konkretów (może znajdą się jeszcze ciekawi, którzy pomimo moich złych słów, będą chcieli zapoznać się z trylogią) przejdę do tego, co mnie w całości irytowało, zniesmaczało i sprawiło, że, posługując się facebookowym slangiem, zdecydowanie tego nie lubię.                
         I tak PO PIERWSZE i chyba najważniejsze: ta książka, za którą podobno kobiety powinny szaleć, a z której mężczyźni wiele powinni się nauczyć, to zrobienie wody z mózgu młodym ludziom, którzy dopiero rozpoczną swoje życie seksualne.  Pomimo tego, że seks dawno przestał być tematem skrajnie zakazanym i nastolatki wiedzą sporo, jeśli nie bardzo dużo o tym „jak to się robi”, ta książka bardzo wypacza obraz rzeczywistości. Steel i Grey na seks mają ochotę zawsze i wszędzie. Okej, to nie jest jeszcze przecież dziwne. Rozumiem, że są młodzi i spragnieni erotycznych doznań. Byłabym nawet zdziwiona gdyby było inaczej. Jednak fakt, że Steel będąca dziewicą, wita swoje seksualne życie wielokrotnym orgazmem, w dodatku z mężczyzną, którego ledwie zna, a który jest Panem- erotomanem jest dość zastanawiający. W dodatku zachęca młode kobiety do szalonego początku swoich erotycznych doznań, co niekoniecznie jest wspaniałym pomysłem.  Następnie dość odbiegającym od rzeczywistości jest to, że ich seksualne przeżycia za każdym razem są tak fantastyczne, iż Anastasia „rozpada się na tysiące kawałków” (czytaj – dochodzi), czasem nawet na sam widok swojego księcia lub po 30 sekundach jego dotyku jej sutków. Fantastyczny Grey natomiast jest „gotowy do działania” o każdej porze dnia i nocy, kiedy tylko Steel przygryzie wargę lub przewróci oczami. Nie chciałabym bawić się w eksperta, ale niedoświadczeni nastolatkowie, jeśli nie wyczują tu FIKCJI literackiej, mogą pomyśleć, że z nimi jest chyba coś nie w porządku i chyba nie ogarniają, skoro nie są tak sprawni w tych fikołkach. Chyba zakończę na tym temat edukacji seksualnej, bo seksuologiem to ja nie jestem i nie będę (chociaż…?) i mogłabym zagalopować się w swoich przypuszczeniach (dotyczących oczywiście krzywdy, jaką może wyrządzić seks-trylogia).
                 Kontynuując, PO DRUGIE, ja rozumiem, że w temacie seksu liczba słów, określeń i synonimów jest ograniczona, ale żeby w całej książce występowały aż tak liczne powtórzenia to chyba kiepsko świadczy o całości. Nie wiem ile razy w książce pada określenie: „mój Szary”, „jęczę mu do ust”, „rozpadam się na kawałeczki”, „święty Barnabo” (swoją drogą, co to w ogóle za tłumaczenie?) i tym podobne banały. „Kuźwa do kwadratu” – czy ktoś słyszał w ogóle kiedyś takie przekleństwo? Czyżby tłumaczka chciała być zbyt dosłowna? Rozczarował mnie poziom języka, jaki użyty jest w książce. Przyznam szczerze, że zawsze uważałam czytanie za czynność, która nie tylko pozwala na podwójne życie i wczuwanie się w losy zapoznawanych bohaterów, ale również rozwijącą nasze zdolności językowe i zwiększającą zasób słownictwa. Niestety „50 twarzy…” nie spełnia tych funkcji. Czytanie tej książki nie wymaga żadnego wysiłku prócz oczywiście tego by utrzymać ją w rękachJ Wiem, że niektóre powieści pisane są ku odprężeniu i odpoczynku ich czytelników… Na pewno się nie zmęczyłam, ale czy książka pozwoliła mi się odprężyć?
          NIE, i tu zaczyna się moje PO TRZECIE. Mianowicie fikcja w książce jest tak daleko idąca, że nie dotyczy jedynie erotycznych uniesień bohaterów. Sama ich kreacja jest przewidywalna, niestety dosyć nudna i abstrakcyjna. Anastasia jest cichą, skromną, ambitną i grzeczną dziewczynką. Sierotką Marysią, na dobrą sprawę nudną jak flaki z olejem. No taką, bądźmy szczerzy, popierdółką. A on jest najprzystojniejszy, najbogatszy i w ogóle NAJ. Stać go chyba na wszystko, gdyż nie wiem, co można mieć więcej niż jachty, helikoptery, odrzutowce, apartamenty to tu to tam, szybkie samochody, najdroższe ubrania, gosposie i agentów ochrony. Ten inteligentny, boski gość zwraca uwagę na tą potykającą się o własne nogi szarą myszkę. Chciałoby się rzecz z nieskrywaną ironią: „No naprawdę??” To historyjka rodem z amerykańskich komedyjek, a rzeczywistości w niej mniej niż w Harrym Potterze. Całość ewidentnie jest dość irytująca. 
                Żeby nie być do końca zołzowatą pseudo krytyczką powiem, czym „50 twarzy Greya” (oczywiście wg mnie) się broni. Mianowicie tajemnica przeszłości, jaką ma za sobą nigdy-niewyczerpany-kochanek oraz wątki kryminalno-sensacyjne, jakie pojawiają się w całości sprawiają, że jest się tu czegoś ciekawym. Przynajmniej ja dzięki temu byłam ciekawa dalszych wydarzeń.
Zaczynając lekturę pierwszego z trzech tomów byłam pełna nadziei. Wydawało mi się, że to faktycznie hit, który przepełniony erotyką będzie faktyczną nowością na księgarnianych półkach. Niestety utwór okazał się kiepskim romansem z elementami erotyki. Wbrew opiniom z okładki, feministki nie mają czego zawdzięczać książce, w której mężczyzna przedstawiany jest, jako młody Bóg, któremu każda kobieta chciałaby ulec. Czy współczesne kobiety chcą być tak postrzegane? Nie ośmielę się teraz na napisanie, któregoś z dwóch stwierdzeń: „Zachęcam do lektury”, bądź „Odradzam”. Żadna ze mnie wyrocznia, ale moje zdanie już znacie. Mogę tylko powtórzyć i jeszcze raz podkreślić swoją radość z tego, że mogę już zająć się znacznie bardziej wymagającą literaturą.

Ps. Ponieważ temat może wywoływać kontrowersje, dla jasności podkreślę, że to jest TYLKO I WYŁĄCZNIE moja SUBIEKTYWNA opinia.

Pozdrawiam, Żaneta.